poniedziałek, 16 lutego 2015

Zdarzył mi się RUKRUT

To był najlepszy pomysł na spędzenie walentynek.


14 lutego 2015 roku razem z moim Fitpozytywnym mężem uczciliśmy nasz związek i naszą wieloletnią miłość na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu.

Dzień przed wpadłam w panikę. To miał być mój drugi runmageddon. Niby wiedziałam czego się spodziewać, niby trenowałam, niby to miał być fun. A ja łaziłam zestresowana, warczałam na wszystkich.
W sobotę rano niestety mój nastrój nie uległ zmianie. Miały być cudowne walentynki a ja się wywnętrzałam na Fitpozytywnym.
Muszę się do tego przyznać, że to było strasznie głupie.
Mam nadzieję, że czegoś mnie to nauczyło na przyszłość.

Na szczęście w momencie przekroczenia bramy na Służewcu, gdy zobaczyłam te tłumy pasjonatów i wariatów udzieliła mi się wszechobecna radość i dobry humor.




Gdziekolwiek się nie obróciłem napotykałam znajome sympatyczne twarze.

Biuro zawodów pracowało bardzo sprawnie. W przeciągu 3 min. mieliśmy już odebrane pakiety i wypisane numery startowe na prawych polikach.
Nie było problemu z wymianą rozmiaru koszulki (na szczęście wymieniałam na mniejszą ;)

W sklepiku można było zakupić dużo fajnych gadżetów :) Ja zachorowałam na leginsy runmageddonowe, niestety nie miałam ze sobą takiej gotówki. Zakupiłam sobie za to wreszcie kubek, bo w Sopocie nie zdążyłam wszystkie się sprzedały

Atmosfera była gorąca :) Wszystkich dopadł "nowy wirus...roznoszny drogą pantoflową, objawiacy się pozytywną energią, dużym ubłoceniem oraz kupą nowych znajomych!!!! 
TEN WIRUS TO "RUKRUT""

Takiej atmosferze musiało towarzyszyć słońce. W najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie tak dobrych warunków do biegu w połowie lutego :)


Nastawiłam się na to, że zmarznę i skończę z zapaleniem płuc. Tymczasem momentami było mi wręcz za gorąco i nawet kąpiel w zimnej wodzie nie odbiła się na moim zdrowiu.

W momencie gdy w tłumie wypatrzyłam naszych znajomych z którymi biegliśmy w Sopocie w zeszłym roku i pobiegniemy w tym,  którzy tym razem przyszli nam kibicować, niczego już nie potrzebowałam do szczęścia.

Szykując się na runmageddon należy pamiętać o dobrych rękawiczkach, najlepiej takich budowlanych. Warto buty okleić specjalną mocną taśmą, żeby przypadkiem nie zdarzyło się nam zagubienie buta w błocie bądź gdzieś w bajorze :)
Dziewczyny polecam skrócenie paznokci do minimum. Ja tego nie zrobiłam i niestety na jednej z przeszkód zdarłam sobie boleśnie pazura. Na szczęście było to już przy końcu, bo dawało mi to dyskomfort.

Nasz start przypadł na 10:30. Zaczęliśmy od wspólnej rozgrzewki.



Potem ustawiliśmy się w klatkach startowych. Było bardzo wesoło, wszystkim niesamowicie dopisywały humory. Mam wrażenie, że tworzyliśmy jedność :)





Gdy rozległ się strzał startowy otoczyła nas chmura dymu i już w pierwszych krokach napotkaliśmy pierwsza przeszkodę.





Nie będę opisywała każdej przeszkody po kolei, bo komu by się chciało tyle czytać. Przeszkód było ok 40.

Dla mnie najtrudniejsze i najgorsze są ściany, ponieważ to są jedyne przeszkody z którymi nie jestem w stanie sobie sama poradzić. Na szczęście przy każdej takiej przeszkodzie trafiałam na wiele pomocnych rąk, barków a czasami głów. To niesamowite jak sobie tam wszyscy pomagają :) 





 Reszta jest dla mnie do przeżycia :) Choć przy niektórych musiałam opuścić moją "strefę komfortu" np. na górze błota, która w dotyku,  kojarzyła mi się z kupą g.... , albo na "Śliskim Szymonie" gdzie musieliśmy się wytarzać we fryturze. 


Największy opór miałam przed "domkiem". DOMEK to 5 metrowy domek z łańcuchami, do których trzeba doskoczyć, wdrapać się na szczyt i w nienaruszonym stanie zejść z drugiej strony.


Na pierwszy rzut oka szykowałam się do robienia karnych 30 padnij-powstań, ale dzięki motywacji naszego kibic klubu i pomocy Pana, który pilnował tej przeszkody (pozdrawiam Pana, bardzo bardzo gorąco!!! Właściwy człowiek, na właściwym miejscu we właściwym czasie!!!) podjęłam 2 próby. Przy drugiej udało mi się złapać łańcuch i na trzęsących nogach wspiąć na szczyt. 






Okazało się, że wejście nie było dla mnie tak straszne jak zejście. Na górze dał o sobie znać mój lęk wysokości. Ze strachu mnie zablokowało. Miałam wrażenie, że nie ruszę się ani w jedną ani w drugą stronę. I tu z pomocą znów przyszli znajomi no i Fitpozytywny, który powtarzał "Agaś dasz radę!!!"
Dałam radę i jestem bardzo dumna.

Podobne odczucia miałam przy MARZENIU WULKANIZATORA ale też się udało :)









Jednym z ważniejszych argumentów do startu w zimowej edycji było zapewnienie, że nie będzie przeszkód wodnych. okazało się, że na jednej z przeszkód mieliśmy do wyboru albo przebiegnięcie z workiem piasku dłuższego odcinka albo przebrnąć przez bajoro :)
My poszliśmy na skróty :) Woda wcale nie była tak strasznie zimna jak by mi się wydawało, bardziej przeszkadzały bryły lodu, które obijały piszczele. Uwierzcie mi, że to wcale nie było straszne i nieprzyjemne.

Następna przeszkoda to był Tarzan



Można było go pokonać górą albo dołem. A że ja łapy jednak jeszcze słabiutkie mam przeszłam go dołem. przecież i tak byłam już mokra :)

Żeby nie było, że tak cudownie poszło mi ze wszystkim. Trzy przeszkody mnie jednak pokonały i musiałam przy nich zrobić karniaki. 
Następnym razem będzie lepiej!!!
Porównując zeszłorocznego Clasika w Sopocie i Zimowego "Rukruta", teraz było zdecydowanie trudniej. Mam wrażenie, że przeszkody były bardziej siłowe i gęściej usytuowane, mało było czasu na zwykły spokojny bieg :) Chyba, że z płytą chodnikową, konarem na barkach lub oponą na szyi :)







Ostatnia przeszkoda dla mnie okazała się wręcz przyjemna :) Gdyż kilku pięknie zbudowanych rugbistów nosiło mnie na rękach :)
Tu pozwolę sobie zapożyczyć zdjęcie od PAWEŁ MAUL FOTOGRAFIA



Nie wiem nawet z jakim czasem wbiegliśmy na metę, bo to jest dla nas najmniej ważne w tym biegu. Najważniejsza jest zabawa, partnerstwo, fair play!!!
I tu chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy udzielili mi pomocy a było ich wielu!!!
Jesteście zwycięzcami!!!



Cieszę się, że zrobiliśmy to razem w takim dniu!!!

Jeszcze jedno!
Skąd ten RUKRUT?
Otóż, organizatorom przytrafił się mały błąd na chustach, które dostaliśmy na mecie.
Zamiast Rekrut napisane jest Rukrut.
Przyznam się, że ja w tej swojej postarowej euforii nie zauważyłam tego :)
Istnieje możliwość wymiany tej chusty przy dwóch najbliższych edycjch tj. 11.04 w Sopocie i 9.05 w Warszawie.
Ja chyba jednak pozostanę przy tej którą zdobyłam :) Prawdopodobnie spotkał mnie zaszczyt startu w jedynym RUKRUCIE!!!

Runmageddon w tym roku organizuje wiele imprez w różnych miejscach. Z pewnością każdy znajdzie dla siebie odpowiedni termin!!!
Zróbcie to!!!
A jak Wam się nie spodoba możenie mnie zhejtować ile wlezie :)

Obserwujcie mojego bloga,gdyż niebawem pojawi się filmik z biegu!!!


1 komentarz:

  1. Super relacja! :) Wielkie gratulacje i szacun, dla mnie tego typu imprezy to jednak stanowczo za dużo (póki co) ;)

    OdpowiedzUsuń